Odkryłam w moim domu piękne miejsce. Najpiękniejsze miejsce na świecie. Było tu od zawsze, czasami nawet je odwiedzałam, ale wtedy nie wydawało mi się aż tak piękne. Z gumową podłogą, wszechobecnym plastikiem, obdrapaną barierką, starą popielniczką oraz igłami, które opadły z zeszłorocznej choinki. Czy coś takiego można nazwać pięknym miejscem? Trochę wstyd odpowiadać. Ale zaraz po tym wstydzie przypomina mi się pytanie: czy może być coś dobrego z Nazaretu? Biblijne wstawki chodzą za mną co chwilę. Nic dobrego nie mogło pochodzić z Nazaretu, a jednak… Może odkryte na nowo przeze mnie miejsce ma też swoje „a jednak”. Zbliża się godzina 15.00. O tej porze zawsze pojawia się słońce na moim balkonie. Wejdę na tę gumową podłogę, usiądę na plastikowym krześle, położę nogi na obdrapanej barierce, popatrzę na starą popielniczkę leżącą w kącie i te wszystkie igły z zeszłorocznej choinki powbijane w gumową podłogę. A jednak… to najpiękniejsze miejsce na świecie.